niedziela, 13 stycznia 2013

Prolog.

Myślę... myślę, że kiedy wszystko jest już skończone, to tylko wraca do ciebie w przebłyskach, rozumiesz? Jak kalejdoskop wspomnień, ale wszystkie po prostu wracają. Ale o n nigdy. Chyba jakaś część mnie wiedziała, że to się wydarzy. Nie chodzi o coś co powiedział albo zrobił. To było uczucie, które się wtedy pojawiło. I... szalone jest to, że nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek się tak poczuję. A nie wiem, czy powinienem. Wiedziałem, ze jego świat poruszał  się zbyt szybko i płonął zbyt jasno. Ale pomyślałem, jak diabeł może popychać cię do kogoś kto tak bardzo przypomina anioła, gdy się się do ciebie uśmiecha? Może on to wiedział, gdy mnie zobaczył. Pewnie po prostu straciłem równowagę. Chyba najgorszym uczuciem, nie była strata jego, to byłą strata mnie. 

 A kiedy zobaczyłem jego ciało upadające na ziemię po prostu rzuciłem mikrofon przerywając piosenkę. Nie pomyślałbym, że słowa ,,before you leave me today’’ okażą się, aż tak realistyczne, aż tak bolesne, aż tak prawdziwe. Podbiegłem do niego ze łzami w oczach i uchroniłem jego głowę przed mocnym uderzeniem w scenę. Ująłem w uścisk najdelikatniej jak tylko mogłem jego wychudzoną sylwetkę, dlaczego nie zauważyłem, że coś jest nie tak wcześniej?
-Louis…- wyszeptałem jego imię pozwalając łzom spływać powoli po moich policzkach.- Nie zostawiaj mnie… nie teraz.- tak przyznaję nie myślałem w tym momencie, po porostu obdarowałem jego usta delikatnym muśnięciem na oczach kilkuset przerażonych fanek. Niecodziennie widuje się swojego idola umierającego w dniu spełnienia swoich marzeń. Cisza… przewlekła cisza, która doprowadzała mnie do szału.- Bo Bear..- spróbowałem wytężyć zmysły, jeszcze raz usłyszeć jego głos.
-Dzwońcie do cholery po karetkę!- wrzasnął Liam schodząc ze sceny, lecz ja go nie słyszałem, nie chciałem słyszeć. Byłem nie obecny, krążyłem we własnych myślach i wspomnieniach opartych na mojej znajomości z Louisem, na mojej cholernej miłości do niego, która pozwoliła mi odkryć samego siebie.
-Haz…- usłyszałem cichy dźwięk wydobywający się z krtani przyjaciele.- Haz.. p-przepraszam, że nie powiedziałem wam wcześniej o tętniaku… ja.. ja..-  jedna samotna łza spłynęła po jego policzku, jednym muśnięciem wargi starłem ją.- Chciałem powiedzieć… wczorajsza noc…- jego głos zanikał gdzieś w ciemnościach tego drugiego wymiaru, próbowałem wychwycić słowa, zebrać to w całość ale jego głos drżał i łamał się za każdym, nowo wypowiedzianym słowem.- Bo ty dla mnie naprawdę coś znaczyłeś… zawsze.- i zamknął oczy szepcząc urwane w połowie zdanie Ja cię.. ja zawszę.. cię…
-Louis!- wrzasnąłem- Dokończ to cholerne zdanie!- wtuliłem się w jego półmartwe ciało i załkałem- Nie odchodź ode mnie… błagam Lou…. Nie teraz kiedy zdaję sobie sprawę, że jesteś najważniejszy.