niedziela, 17 lutego 2013
Rozdział 1 ''Inny rodzaj miłości''
Nikt nigdy nie pomyślałby, że Harry Styles z One Direction mógłby kochać kogokolwiek dłużej niż kilka miesięcy. No tak, może Harry Styles z One Direction nie, ale czy Harry Edward Styles urodzony w Holmes Chapel potrafiłby? Jeszcze dwa lata roześmiałbym się nerwowo zmuszając do kolejnego kłamstwa stwierdzeniem, iż potrafię kochać. Jeszcze 24 miesiące temu za najważniejszą rzeczą na świcie uważałem piersi i pupę płci przeciwnej. Chciałem uważać się za najbardziej heteroseksualnego chłopaka, który kiedykolwiek stąpał po powierzchni ziemi. Dokładnie "chciałem" ponieważ, uświadomienie sobie prawdy o mojej orientacji straszne bolało. Od zawsze potrafiłem kochać, lecz odsuwałem od siebie te uczucie gdy tylko po raz pierwszy zobaczyłem Louisa. Pamiętam dzień w którym po raz pierwszy go zobaczyłem. Nie, to nie było połączenie nas w zespół, te wydarzenie było tylko przypomnieniem o niebieskookim chłopaku z koncertu The Script. Pamiętam ten dzień, widok chłopaka od początku zpiorunował mnie, ale nie żeby to była miłość. Po prostu, czułem się inaczej, swobodniej. Przy tajemniczym brunecie mogłem być tym prawdziwym sobą. Długie miesiące po naszym spotkaniu myślałem o nim, lecz czas zamazał moje uczucia i pamięć o chłopaku z Doncaster. Później moje życie wydawałoby się być pozornie normalne; zacząłem śpiewać, pokochałem to całym sobą i kiedy los pokazał mi, iż bez tego nie potrafię już żyć, postanowiłem poświęcić się w całości muzyce. Stąd występ w X-factor. Połączenie mnie i chłopaków w zespół jest jednym z moich ulubionych wspomnień. Zyskałem trzech wspaniałych braci, i jedną osobę która zaopiekowała się moim szesnastoletnim sercem, które powoli rozpalało się miłością. Dwa długie lata a miłość do Louisa nie wygasa, lecz zaczyna parzyć coraz mocniej i boleśniej. Nigdy nie miałem dość odwagi by mu powiedzieć. Myśl o tym, że mógłbym zepsuć nasze stosunki była niczym sól na świeże skaleczenia widoczne na moich nadgarstkach, biodrach czy udach. Jestem słaby, kruchy niczym porcelanowa figurka przyozdabiająca salony zamożnych rodzin. Moje uczucie do mężczyzny zmieniało się w jakąś psychiczną klatkę utworzoną w mojej podświadomości. Oddychanie bolało mnie, poruszanie bolało tak samo- samotne zasypianie bez jakiekolwiek cząstki jego ciała- bolało mnie mocniej niż kiedykolwiek. Życie mnie bolało, przerastało, zabijało mnie. Przegrywałem, bez próby walki. Oto cała prawda o mnie i toksycznym życiu które zatruwa mnie i wszystko dookoła. Harry, bezużyteczny, tchórzliwy Styles. Zimno, przenikające mnie całego wbija sztylety w moje serce, krwawiące niczym moje nadgarstki w tej chwili. Nieudacznik. Nieudacznik siedzący na brzegu wanny zatapiający wszelkie bóle w alkoholu i ostrzu żyletki przecinającej kruchą skórę. Jeszcze jedno cięcie, styknięcie zimnej, ostrej powierzchni ze mną i uda mi się zasnąć spokojnie. Czwarte... piąte... szóste... dziesiąte. Nie mogę zliczyć już czerwonych kresek na mnie. Zamknąwszy oczy odchylam głowę do tyłu i zaklinam pod nosem. Dobrze znany ból przeszywa mnie i przynosi chwilowe ukojenie. Chowając żyletkę do kosmetyczki udaję się do pokoju i po prostu kładę na łóżku swoje bezwiednie ciało. Moje zielone tęczówki pozbawione blasku wpatrują się w sufit, niczym w oczy "przyjaciela". Zasypiam, odpływam, przynoszę sobie chwilowe ukojenie.
*
-Ha-Harry, Boże czy ty-y jeszcze ży-yjesz?- słyszę roztrzęsiony głos współlokatora. Chcę wykrzyczeć to co czuję, w tej chwili a tym momencie ale powstrzymuje mnie ta cholerna bojaźń, pytanie co później? Otwieram oczy i widzę parę niebieskich, zapłakanych oczu pochylających się nade mną. Wczorajsza noc powraca do mnie w przebłyskach. Chłopcy wyszli do klubu, chcieli zaszaleć przed nierozpoczęciem trasy. Ja jak zawsze nie byłem w dość dobrym nastroju by iść i zacząłem "pozbawiać się jakiejkolwiek świadomości"- jak zwykłem mówić na picie do nieprzytomności i samookaleczaie się. Moje zajęcie znużyło mnie, i krwawiąc zasnąłem; mój cholerny, kolejny błąd. Wydaję z siebie jakiś nieokreślony dźwięk i uśmiecham się blado. Będzie dobrze, wybrniesz z tego.
-Cześć Boo.- podnoszę swoje zwłoki do pozycji siedzącej, czego po chwili żałuję. Dochodzi do mnie również myśl, że Louis przeze mnie płacze, boi się o mnie. Wstaję i szybko obejmuje chłopaka wycierając jego gorzkie łzy rogiem poplamionej czerwoną cieczą bluzki "Harry {heart} Louis" (co jest kolejnym błędem do kolekcji).-Nie płacz, błagam.- przełykam gulę w gardle i czuje napływające do oczu łzy. Moje kolana miękną gdy czuję zamykające mnie w uścisku ramiona Louisa. Matko, umrę w jego ramionach z rozkoszy jeśli ten dotyk będzie trwał choć chwilę dłużej.
-H-Hazz...- załkał wtulony w moje ramie, roztrzęsiony Tomlinson. Co ja zrobiłem? Miało być lepiej, miałem zapomnieć, uspokoić się na chwilę; a wszystko jak zawsze pod włos.- Nigdy więcej mi-i tego nie-e r-rób.- szeptała delikatna, męska postać w moich ramionach.
-Ni-Nigdy tak bardzo mnie nie strasz.- mruknąłem wprost do jego ucha krótką obietnicę, przerywając uścisk, który kosztował mnie tak wiele.-Dlaczego?- zapytał bezgłośne Loui. ,,Bo cię kocham"- mówię w myślach, lecz w prawdziwym życiu stać mnie tylko na wzruszenie ramionami.
-Może wziąłem za dużo grzybów halucynogenków i pociąłem się myśląc, że myję się gąbką?- śmieję się szczerze po raz pierwszy od kilku miesięcy. Louis mój Louis jest tu, stoi obok mnie i mówi do mnie wiązankę szybkich słów. Jest przy mnie a ja nie mogę mu wyznać swoich uczuć, pocałować, dotknąć jego dłoni. Jest zakazanym owocem w Edenie. Żyje, oddycha, egzystuje na moich oczach lecz jakby pod kloszem, chroniącym go przed dotykiem, innym rodzajem miłości, który mógłbym mu ofiarować. Wiem, że tak jest lepiej. Czuję to całym sobą, lecz waham się przed podjęciem ostatecznej decyzji. Przyzwyczaiłem się do bólu miłości, którą darzyłem bruneta- to było po prostu wpisane w mój codzienny grafik. Uczucie to nigdy nie dawało mi spokoju, chwili wytchnienia. Nawet we śnie widziałem część jego idealnego ciała, słyszałem jego głos, czułem miękkość skóry pod palcami. Louis William Tomlinson, chłopak dla którego cierpię od tak wielu miesięcy, mężczyzna otrzymujący moje serce na dłoni, dusza która na zawsze zawładnęła moimi uczuciami. Mogła to być każda inna osoba, lecz miłość nie wybiera, nie jest łaskawa i nie da o sobie zapomnieć- każde nawet najmniejsze zauroczenie wyryje coś w twoim sercu. Nikt, nigdy nie obdaruje Louisiego tak mocnym uczuciem, jestem pewien. To co mógłbym mu dać, to co chcę mu dać pozostaje nienaruszone od tak dawna. O wiele za długo, o wiele za daleko od jego serca.
-Harry?- moje imię w jego ustach brzmi tak słodko, tak namiętnie... Nie, w cale nie myślę o tym jak bardzo chciałbym choć musnąć jego lekko zaróżowione wargi. Nagle czuję ten niezręczny moment, chemię, przyciągamy się do siebie, ciężkość chwili czuję na swoich barkach. Stoimy tutaj, w hotelowym pokoju numer 617 i patrzymy w swoje oczy zastanawiając się do czego dąży ten moment. Mój umysł wariuje gdy brunet niebezpieczne przekracza granicę mojego uczucia komfortu. Czy istnieje choć cień szansy, że on coś do mnie czuje? Muszę to przerwać, dla jego dobra, dla dobra One Direction. Czuje jego urywany oddech na swojej szyi i szepce jego imię chcąc go powstrzymać, lecz on tylko ucisza mnie.
-Chcę zobaczyć, czy cokolwiek poczuje.- nasze oddechy łączą się, chwila na którą czekałem dwa lata, przepełnione bólem, cierpieniem, nieprzespanymi nocami i myślami "Co by było gdyby...". Przechylam subtelnie głowę w lewą stronę, tak bardzo chcę dopasować się do jego perfekcyjnych ust. Kiedy to nadchodzi, chwila w której mam poczuć jego usta... słyszę otwieranie drzwi i wesoły ton Liam'a:
-Hey! Dziś spotkanie z Simonem, szykujcie się bo Niall dziś prowadzi samochód a on nie lubi czekać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)